czwartek, 31 marca 2011

Something. Nothing.

No cóż, bloggerem nie każdy być może ;)
Oczywiście mój słomiany zapał wziął górę i skończyło się na próbie sklecenia kilku zdań. Na więcej brakło energii.
Obiecywać poprawy nie będę, ale próbę częstszego pisania choćby kilku słów podejmę.

Z aparatem jesteśmy ostatnio pogniewani, staruszek odmawia współpracy, więc zaczynam myśleć nad czymś nowszym. I mam dylemat - kupić od razu lustrzankę i uczyć się wszystkiego na niej, czy na razie kompakt, a gdy się nauczę, zmienić na bardziej zaawansowany sprzęt? Nie wcześniej, niż za ładnych parę lat. Każdy kto się co nieco zna na rzeczy ma inne zdanie, a i ja nie wiem, co myśleć :)
Jako, że planuję zakupy większe, zaczęłam oszczędzać, przez co odmawiam sobie wycieczek do ciekawych miejsc (choćby Cork) i siedzę grzecznie na dupie w swojej wsi, w sumie umierając z nudów.

Ale lada moment zajęcie będzie - Polsko nadchodzę ;D
Mimo, że tęsknota jest umiarkowana, to radość z wypadu do domku jest wielka:)

Cheers

wtorek, 22 marca 2011

jeszcze pare chwil..

Niby wszystko jest w porządku. Ale jakoś mi smutno, tęskno.
Czekam już ze zniecierpliwieniem na 14 kwietnia i dwa tygodnie w domku.
Cieszę się w takich momentach, że nie jestem w USA, tak jak planowałam, bo stamtąd raczej ciężko by mi było wpaść do domu w odwiedziny.
23 dni.

sobota, 19 marca 2011

happy st.patric day!

Systematyczność nie jest moją mocną stroną, co widać po sposobie prowadzenia bloga:)
Wiele się od ostatniej notatki wydarzyło, zabierałam się wiele razy do napisania chociaż dwóch zdań, ale jak tylko klikałam w odnośnik do nowego posta, zaraz nachodziła mnie niemoc twórcza.

Dziś humor dopisuje, wprawdzie sobotę chyba spędzę na leniuchowaniu z laptopem, ale czasem potrzebuję takiego dnia w piżamie :) ale po drodze było wszystko - i kryzys, przez który zachowywałam się jak tykająca bomba a nastrój zmieniał mi się co 5 sekund, i na prawdę wesołe dni, i udane wypady do pubów, podczas których uśmiech nie schodził mi z twarzy, i kilka wycieczek krajoznawczych, zakończonych zakupami ;)
Były fajnie spędzone dni z dzieciakami, i były takie, że miałam ochotę ich pozabijać.
Zaczynam jednak przygotowywać mamę na fakt, że babcią to ona nie zostanie ;D

Głównym powodem, dla którego piszę dzisiejszą notkę, jest dzień św. Patryka, który dostarczył mi wieeelu wrażeń:)
Początkowo trochę zawaliłam sprawę i zamiast jechać z dziewczynami do Cork, zostałam podziwiać paradę w mojej wsi, jednak w efekcie nie miałam czego żałować:)
Na ulicę wyszło chyba całe miasteczko, tłoczno było strasznie. Wszyscy czekali na paradę, która miała być największą atrakcją dnia. Haha, no i była ;D Kilka jej elementów było na prawdę udanych, jak stare lokomotywy parowe, orkiestra czy wodzirej przebrany za gwiazdora z lat '80, w fatałaszki koloru wdzianka Borata, śpiewający i gadający takie pierdy, że szok! :D Szkoda tylko, że tą gwiazdę ulokowali na samym końcu parady, po przemarszu aktywnych emerytów, lokalnej masy dzieciaków czy sfory biednych, poprzebieranych idiotycznie psiaków. Ogólnie, jak na miasteczko, jakim jest Carrigaline, parda była całkiem niezła, w Polsce czasem duże miasta organizują imprezy na podobnym poziomie ;)
A poza emerytami i lokomotywami, a także pokazem starych aut i prezentacją tutejszych mniejszości narodowych, parada była też szansą na reklamę lokalnych produktów i firm, więc jechał traktor z przyczepką z owieczkami i cielakami (nie wzbudziło to mojej sympatii), jechała ciężarówka tutejszego farmera eko, zareklamowały się warsztaty samochodowe i klub jogi.
Poniżej dodaję kilka zdjęć, nie są zbyt dobre, bo niestety mój aparat jest strasznie wolny i nie nadążał z uchwycaniem czegokolwiek, co na dodatek było w ruchu :(

,



Po paradzie posłuchałam trochę koncertu, którego główną zasadą było make some noise, ale kiedy faceci zagrali sweet child of mine i jeszcze dwa kawałki, których tytułów nie znam, to po prostu szczęka opada! Szkoda, że tylko te trzy tak im wyszły.
Po koncercie trochę zgłodniałam, więc kupiłam sobie szamę na wynos i wybrałam się do parku, aby w spokoju delektować się frtykami:) Jednak spokój nie był mi dany - chwilę po tym, jak usiadłam na ławce, zebrała się banda (horda wręcz, z 50 ich było jak nic) małolatów na ustawkę.. Tuż za moimi plecami.. Ewakuowałam się czym prędzej, w głębokim szoku.. Bo tu park to nie miejsce pełne zakamarków, a polana z trzema drzewami na krzyż, w centrum miasta, gdzie wszystko widać, a oni tak na legalu się lać zaczęli.. W ogóle tutejsze nastolatki wprawiły mnie w głęboki szok.
W Polsce jak małolaty piją, to się kryją po krzakach z reguły, a tu w biały dzień dzieci pijane po ulicach chodziły.. I to dosłownie dzieci, bo większość z nich wyglądała na mniej niż 15 lat..

Na szczęście więcej negatywnych wrażeń nie mam ;D
Pozostałą część dnia i wieczoru spędziłam z Jess w pubie, było tłoczno, muzyka była śmieszna (takie lokalne disco) ludzie pijani w czy dupy, i ogólnie szał ciał ;D
rozdali czapeczki, które przyczyniły się do nawiązywania nowych znajomości - Sorry, czapeczka Ci się przekrzywiła, mogę poprawić? xD tak, leciały takie teksty.
Poznałyśmy śmiesznych gości, jeden z nich to niezły przystojniacha, zazdroszczę jego studentkom xD tak, tak, studentkom - koleś jest młody, ale jest wykładowcą na uniwerku. Trzeba rozważyć, czy nie zostać tu na studia xD

A po nocy pełnej wrażeń przyszedł czas na piątek i pracę w stanie ledwo żywym..