poniedziałek, 28 lutego 2011

Fountainstown - Myrtleville - Crosshaven

Niedziela miała być dniem lenia, spędzonym pod kołderką, z kawką w łapce i Harrym Potterem na laptopie. Jednak plan się nie powiódł i ostatnie chwile weekendu spędziłam o wiele przyjemniej;)
Musiałam odbyć swoją ostatnią lekcję jazdy, co zmusiło mnie do zwleczenia się z łóżka. A skoro już wstałam, to postanowiłam wybrać się wreszcie nad morze. Ze swojej mieściny mam na najbliższą plażę około 8 km, więc zawiozłam się tam w ramach nauki jazdy ;) Host mama zapakowała dzieciaki do auta i zabrali się do domu, a ja zostałam podziwiać widoki i pospacerować.
I ten spacer utwierdził mnie w przekonaniu, że powoli zakochuję się w Irlandii. Plaża w Fountainstown nie jest specjalnie piękna - akurat taka, żeby pospacerować, ale nie nadaje się na letni wypad nad morze, leżenie brzuchem do góry czy granie w piłkę na boso. Jest strasznie kamienista i mała. Ja jednak uwielbiam morze, więc dla mnie i tak ma ona ogromny urok ;D




Po spędzeniu dłuższej chwili na tejże plaży, ruszyłam drogą wzdłóż wybrzeża do kolejnej wioski - Myrtleville, na kolejną plażę.
Po drodze widoki stawały się coraz lepsze, piękniejsze.


Droga ulokowana była na wzgórzu, prowadziła przez osiedle domków, z których każdy miał wspaniały widok na morze. Poniższy domek ulokowany był najniżej, a jego mieszkańcy mieli prywatną, maleńką plażę.




A tu już plaża w Myrtleville. I hasający piesek.

:)

Myrtleville ma moim zdaniem znacznie ładniejszą plażę niż miasteczko poprzednie, jednak nie dodam zdjęć ukazujących jej urok, gdyż zaczynało się ściemniać a mój aparat w żaden sposób nie daje rady w świetle innym, niż piękne, dzienne słoneczne:(

Coby nie było tak pięknie, w drodze powrotnej zgubiłam się ;D
Postanowiłam, że przejdę się plażą do następnego zejścia i wrócę drogą, szukając przystanku. Zejście znalazłam, ale z drogą było gorzej.. Pierwsza, którą obrałam, była ślepą uliczką prowadzącą do czyjegoś domu. Kiedy zawracałam, spotkałam przesypmatycznych Irlandczyków, którzy też się zgubili i szli za mną w nadziei, że zaprowadzę ich do miasta ;D
Tak więc drogi powrotnej szukaliśmy razem :)
Jednak w pewnym momencie oni zdecydowali zawrócić na plażę i iść znaną trasą, a ja postanowiłam iść po głównej drodze (tzn szłam w kierunku, z którego nadjeżdżały auta ;) I to była dobra decyzja, o czym przekonałam się dziś, patrząc na google maps ;D
Wczoraj nie byłam tego taka pewna - robiło się ciemno a ja nie wiedziałam gdzie jestem i wkoło miałam szczere pole. Trafił się jednak po drodze domek, z którego akurat wychodziła sympatyczna pani i po krótkiej rozmowie podrzuciła mnie do Crosshaven, prosto na przystanek. I tu po raz kolejny miałam wielkiego farta, gdyż w momencie, gdy wysiadałam z jej auta, nadjechał autobus, który w niedziele jeździ co kilka godzin.
A przez okno autobusu oglądałam przystań jachotwą o zmroku - widok był piękny. Jak całe Crosshaven zresztą ;D

O ile pogoda dopisze, następna wycieczka na plażę już w sobotę ;)

sobota, 26 lutego 2011

Little trip

Cork przyciąga - szczególnie tych, co to mieszkają gdzieś na wsi ;D
Dziś zrobiłyśmy sobie z dziewczynami mały wypad do miasta. Mały, czyli trwający cały dzień :) Jess słyszała o wystawie na Uniwersytecie, więc postanowiłyśmy ją zobaczyć. Wprawdzie okazała się co najmniej mało interesująca, za to sam uniwersytet - zachwycający! Leży w urokliwym parczku, który, gdy pada deszcz, wygląda dość tajemniczo. Można by to miejsce porównać do Hogwartu ;D albo innych starych szkół, ulokowanych gdzieś w zamkach.




Po zwiedzaniu UCC wróciłyśmy do centrum, gdzie miałyśmy spotkać się z jeszcze jedną dziewczyną, a następnie oddałyśmy się zakupom wszelkiego rodzaju :))

Dzień był bardzo udany, oby takich było jak najwięcej!

A to, co się działo przez cały tydzień, można opisać w dwóch słowach: wakacje dzieci.. Komentarz jest jeden: oby im skrócili wakacje letnie co najmniej o połowę..
Ale przetrwałam ten armageddon! ;D Choć łatwo z nimi nie było ;/

sobota, 19 lutego 2011

Corcaigh

Właśnie zauważyłam, jak ja monotematycznie zaczynam te notatki - każda od tego samego zdania.. Tak więc, edit ;D

Z okazji weekendu i sprzyjającej (wiosennej wręcz) pogody, wybrałam się do Cork. Wczoraj, razem z innymi aupairkami do pubu, dziś zaś na pierwsze zwiedzanie.
Trochę jestem zawiedziona, bo tutaj na imprezy wchodzi się od 21 lat i mniej więcej od 21-22 zaczynają sprawdzać id. Więc albo zdobędę fake id, albo będę imprezować do 22 -.- Co chyba jest jednak bardziej realne, bo ostatni transport do domu mam o 23...
Trzeba poszukać sobie szofera tutaj xD
Piątkowy wypad do Cork był właśnie takim do 23, jednak i tak było świetnie - pośmiałyśmy się, wydałyśmy fortunę na piwo i wróciłyśmy, a miasto nocą wygląda przyjemniej, niż za dnia :)
Dziś natomiast pojechałam sama, żeby się w spokoju porozglądać. Jako, że nie chciałam się zgubić, do czego ostatnio mam tendencje, to postanowiłam trzymać się najpopularniejszych i nabardziej obleganych miejsc. Efektem tego było zwiedzanie dzielnicy handlowej, ze słynną St. Patric street włącznie. Nie powiem, jakiś urok mają te uliczki, pomimo tego, że są na nich głównie sklepy. Bardzo spodobali mi się uliczni grajkowie - można ich spotkać na każdym rogu, większość ma na prawdę świetne głosy i umiejętności wokalne. A grają i śpiewają wszyscy - dzieciaki, nastolatki, starsi, działacze stowarzyszeń, którzy zbierają kasę np na bezdomnych czy chorych, Ci, którzy chcą zostać zauważeni i Ci, którzy chcą tylko zarobić.
Minusem tego wypadu było to, że już wiem, gdzie wydawać ciężko zarobione, operskie kieszonkowe ;/ haha
Ale zwiedzanie polegało też na małej obserwacji ludzi. Wnioski? W Irlandii Polak może poczuć się jak w domu - co 5 kroków polskie sklepy, w wielu barach i fast foodach wiszą plakaty po polsku (jedyny obcy język na plakatach! chyba, że miejsce samo w sobie jest np włoską czy chińską knajpką), język polski powinien być tu urzędowym - słychać go tak często, jak angielski.
Innym spostrzeżeniem jest z kolei specyficzność tutejszych, głównie młodych, under 20. Ciężko nazwać ich styl ubierania, ale dziewczyny noszą się wyzywająco, więcej odsłaniając niż zasłaniając. Mało która wygląda na swój wiek. W ogóle zachowują się bardzo prowokacyjnie. Czasem to aż razi.

Robiąc sobie małą przerwę, zaszłam do knajpki na kawę i jakąś szamę. Zamówiłam kanapkę z kurczakiem, a kiedy ją dostałam, lekko się zdziwiłam - kanapki serwują tu z chipsami jako dodatek. Tego się nie spodziewałam:)

Innych zdjęć nie ma, bo aparat nie chciał współpracować tak, jakbym sobie tego życzyła.

czwartek, 17 lutego 2011

Czas leci szybko, właśnie minął mi tydzień tutaj. Niby niewiele, ale początki z reguły się ciągną, a tu, proszę. Jak na razie jestem bardzo, bardzo zadowolona. Hości to bardzo fajni ludzie. Na prawdę łatwo z nimi nawiązywać kontakty;) Dodatkowo, operki z okolicy ich chwalą ;) a to coś musi znaczyć. Trochę się obawiałam ich na etapie rozmów, bo wiedziałam, że mieli au pair, ale nie wspomnieli, że mogłabym z nią pogadać. Teraz już wiem, dlaczego. Nie mieli najlepszego układu z tą dziewczyną, podobno na jej własne życzenie. No ale, whatever:)
Do tego, dzieciaki. Trochę wścibskie i irytujące , ale kochane! Takie przylepy, które każdy polubi, taki mają urok.

Poza relacją z rodziną w dobry nastrój wprawia mnie myśl, że moje życie towarzyskie nie będzie tu beznadziejne, bo jest tu masa operek, z których każda szuka towarzystwa :)

O pogodzie i urokach miasteczka pisać nie będę, bo są zbyt oczywiste :)

Dziś w przypływie euforii pomyślałam nawet, że chciałabym tu zostać na studia. Ale, że do maja nie zdążę wyrobić certyfikatu językowego, to niestety muszę zapomnieć o tym ;(

Jest jednak co najmniej jedna rzecz, którą przeniosłabym tu z Pl. Mianowicie dbałość o sywetkę. Tu prawie każdy jest otyły. A w sklepach rozmiar S lub M kest rzadko widywany.. O XS chyba można pomarzyć. I niby wszyscy tu biegają, ćwiczą, ale efektów nie widać. Brr.

A z rzeczy bardziej przyziemnych: ostatnie dni były deszczowe, więc musiałam siedzieć z dziećmi w domu. Efektem tego był nasz rozwój artystyczny :) którego przykład widać na załączonym obrazku (wiszącym obecnie na ścianie w moim pokoju)

Dziś mamy wreszcie trochę słońca, więc mam zamiar wymęczyć dzieciaki na dworze ;]

środa, 16 lutego 2011

au pair meeting, pierwsi znajomi

Spotkania au pair to świetna sprawa!
Dobrze, że ktoś je wymyślił.

To w sumie tyle, co chciałam napisać ;D
wróciłam właśnie z takiego spotkania, co wprawiło mnie w świetny humor!
Coś więcej napiszę jutro, jak się wyśpię :)

niedziela, 13 lutego 2011

I po weekendzie :)

I weekend minął. Wprawdzie nie był wolny ani jakoś specjalnie sensacyjny, ale minął ciekawie.
Trochę czasu straciłam oczywiście na stresy pt. "zejść czy nie" czy wirtualne rozeznanie po okolicy, ale działy się też rzeczyciekawsze. Na przykład pierwsze lekcje jazdy po złej stronie ;) Początkowo nawet zmiana biegów była zbyt skomplikowana ;D no ale muszę to sobie wybaczyć, bo moja lewa ręka nigdy nie była jakoś specjalnie uzdolniona, a teraz otrzymuje tak ważne zadanie ;)
Trzymanie się odpowiedniej strony jezdni też nie jest tak trudne, jak to sobie wyobrażałam;) I o ile wczoraj jeździłam po pustych drogach wewnętrznych dzielnicy przemysłowej, o tyle dziś śmigałam już po głównych ulicach, sunąc nawet setką. I nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby to nie była ta lewa strona..

Poza lekcjami jazdy miałam też kilka wycieczek krajoznawczych, polegających głównie na oglądaniu widoków z okien auta, ale zawsze to coś. Poznałam kilka różnych dróg do szkoły, zebym sobie mogła wybrać najłatwiejszą na początek. Wiem już, gdzie mogę robić zakupy, gdzie podrzucić dzieci do babci czy gdzie wyjść na plac zabaw. Wiem już też, gdzie iść na wspaniały spacer. Zabrano mnie dziś do Crosshaven. Droga do tego malowniczego miasteczka sama w sobie jest piękna - wzdłóż rzeki utworzony jest szlak dla pieszych i rowerzystów, trasa ma około 7km długości, ale widoki są warte tak długiego spaceru. Górki, pagórki, lasy, łąki i pięknie mieniąca się rzeka.
Do tego na końcu trasy miasteczko, chyba tutejsza letnia stolica jachtów. Są ich tam, nie przesadzając, tysiące. I rzeka wpadająca do zatoki. Miasteczko mogłoby spokojnie nazywać się CrosshEaven :) Następnym razem wezmę ze sobą aparat.

Mam dodatkowo powód do radości - ferie dzieci zaczynają się nie jutro, jak myślałam, a za tydzień, więc jednak nie będzie od razu skoku na głęboką wodę, a trochę luzu :D

Kiedy dziś wieczorem T. tłumaczyła mi co i jak z porankami, wywiązała się rozmowa o godzinach wstawania. Przyznałam się więc, że jakoś od maja nie wstaję wcześniej niż o 9-10 (hah, i tak zaniżyłam co nieco te godziny xD). I to był błąd xD
Oboje, T. i J. lekko mnie wyśmiali i stwierdzili, że będą mieli niezły fun oglądając mnie ledwo żywą użerajacą się z dziećmi ;] ale co racja, to racja - początki łatwe nie będą.. Powrócić do wstawania RANO po prawie roku... Chyba zacznę chodzić spać po dobranocce ;D
A jako, że jutro pobudka po raz pierwszy, a po dobranocce już dawno, więc idę spać ;D

piątek, 11 lutego 2011

Village like in movie.

Chyba polubię to miejsce. Pięknie świeci słońce, jest cieplutko (zamiast kurtki żakiecik wystarczy;), a na dodatek pełno tu miłych i spokojnych miejsc, idealnych do spacerów czy sportów.
Jako, że jeszcze nie zaczęłam w sumie pracować, wysłano mnie na spacer po okolicy:) jak nauczę się wstawiać zdjęcia, to opubikuję małą fotorelację:)
Generalnie to Carrigaline jest maleńkim miasteczkiem. Wzdłuż głównej ulicy jest wprawdzie wszystko, nawet Lidl, jednak poza może tym kilometrowym odcinkiem, są tu same domki, porozrzucane po pagórkach, na dość dużej przestrzeni.

Dobra, już wiem, jak dodać fotkę:)

Widok na rzeczkę, bardzo urocze miejsce

Kawałek głównej ulicy

Jeden z kilku pubów we wsi - jak na takie miasteczko, to jest ich tu zadziwiająco dużo:)

To miejsce kojarzy mi się z amerykańskimi miasteczkami, jake ogląda się w filmach. Począwszy od Main Street, jedynej, na której znajdują się sklepy i inne punkty handlowo - usługowe, po układ osiedli i tabliczki przy wjeździe 'Uwaga na bawiące się dzieci'.

czwartek, 10 lutego 2011

Pierwszy raz z Carrigaline

Dziś towarzyszy mi uczucie szczęścia, radości, mieszane ze smutkiem, jakimś współczuciem. Czuję się szczęściarą, bo doleciałam bez problemów mimo mgły, deszczu i ogólnie słabych warunków. A dziś rano ktoś, kto miał nadzieję na szczęśliwe lądowanie, stracił życie.. Pierwszą myślą, jaka przeleciała mi prze głowę po usłyszeniu tej wiadomości było - przecież to mógł być mój samolot... Dzięki Bogu nie był.
Może to niezbyt optymistyczne rozpoczęcie, jednak myśl o katastrofie towarzyszy mi cały dzień, więc będzie trwale wpisana w mój start tutaj..
Niewiele brakowało, a nie dotarłabym na miejsce - podróż na lotnisko nie obyła się bez przygody pt chrzczone paliwo ;/ w takich chwilach cieszę się, że Pierdysław ma silnik, który to przetrawi.. Dotarłam akurat na odprawę. Potem prawie trzy godzinki w chmurach i Irlandia przywitała mnie:)
Oczywiście deszczem, jakże by inaczej.

Odebrali mnie hości z dziećmi, trochę pogadaliśmy i dostałam czas dla siebie.
A od dziś powolne wdrażanie się w nowe życie. Rodzina wydaje mi się trafiona - czuję się z nimi dużo bardziej komfortowo, niż w mojej poprzedniej host familii. Pomimo bardzo pozytywnego pierwszego wrażenia, nauczona doświadczeniem, nie będę na jego podstawie wyrabiać sobie opinii. Jednak kilka rzeczy mnie ujęło.
Dzieciaki to takie kochane łobuziaki: nie wstydzą się mnie kompletnie, gadają jak ze starą kumpelą, są bardzo bezpośrednie. A gdy wczoraj najmłodszy zapytał jakie prezenty mam dla nich, wiedziałam, że ich polubię ;D
Poza tym jakoś łatwiej mi się z nimi rozmawia, nie czuję kłopotliwego 'co ze sobą zrobić'. Wszystko jest jakies swobodne, naturalne.
Miłą niespodzianką jest także ich zorientowanie w temacie czasu wolnego au pair i ich zaangażowanie w ułatwienie niani życia. Znalazłam bowiem dziś w swojej nowej szafce kilka ciekawostek. Mianowicie, gruby folder ze zbiorem ulotek reklamowych ciekawych miejsc w okolicy, takich do zwiedzania ale i takich codziennego użytku, jak sklepy, siłownie, puby. Do tego mapy, ulotki o życiu operskim w Cork, terminarz spotkań. I mniej kusząca książeczka z przepisami ruchu lewostronnego...
Zapunktowali też tym, że mają polską herbatę w szufladzie ;D kiedy rano zostałam sama i naszła mnie myśl, że znowu jestem daleko od Wszytskich, czyli w momencie chwilowego ukłucia, znalezienie tej herbaty wywołało uśmiech ;) mała rzecz, a cieszy.

Nie mam weny na rozpakowanie swoich śmieci - leżą w walizkach i czekają na lepsze chwile.
Jako, że już 22, idę spać, bo przestawienie się na wstawanie około 7, po dwumiesięcznym spaniu do 12 dzień w dzień, zajmie mi dłuższą chwilę.