czwartek, 17 lutego 2011

Czas leci szybko, właśnie minął mi tydzień tutaj. Niby niewiele, ale początki z reguły się ciągną, a tu, proszę. Jak na razie jestem bardzo, bardzo zadowolona. Hości to bardzo fajni ludzie. Na prawdę łatwo z nimi nawiązywać kontakty;) Dodatkowo, operki z okolicy ich chwalą ;) a to coś musi znaczyć. Trochę się obawiałam ich na etapie rozmów, bo wiedziałam, że mieli au pair, ale nie wspomnieli, że mogłabym z nią pogadać. Teraz już wiem, dlaczego. Nie mieli najlepszego układu z tą dziewczyną, podobno na jej własne życzenie. No ale, whatever:)
Do tego, dzieciaki. Trochę wścibskie i irytujące , ale kochane! Takie przylepy, które każdy polubi, taki mają urok.

Poza relacją z rodziną w dobry nastrój wprawia mnie myśl, że moje życie towarzyskie nie będzie tu beznadziejne, bo jest tu masa operek, z których każda szuka towarzystwa :)

O pogodzie i urokach miasteczka pisać nie będę, bo są zbyt oczywiste :)

Dziś w przypływie euforii pomyślałam nawet, że chciałabym tu zostać na studia. Ale, że do maja nie zdążę wyrobić certyfikatu językowego, to niestety muszę zapomnieć o tym ;(

Jest jednak co najmniej jedna rzecz, którą przeniosłabym tu z Pl. Mianowicie dbałość o sywetkę. Tu prawie każdy jest otyły. A w sklepach rozmiar S lub M kest rzadko widywany.. O XS chyba można pomarzyć. I niby wszyscy tu biegają, ćwiczą, ale efektów nie widać. Brr.

A z rzeczy bardziej przyziemnych: ostatnie dni były deszczowe, więc musiałam siedzieć z dziećmi w domu. Efektem tego był nasz rozwój artystyczny :) którego przykład widać na załączonym obrazku (wiszącym obecnie na ścianie w moim pokoju)

Dziś mamy wreszcie trochę słońca, więc mam zamiar wymęczyć dzieciaki na dworze ;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz