wtorek, 17 maja 2011

Show must go on!

Ciemność, unoszące się wkoło areny kłęby dymu, podświetlone różnokolorowymi laserami, piski podekscytowanych dzieci, czekających na rozpoczęcie show, żywa, wesoła muzyka wydobywająca się z głośników, pilnujący porządku stróże w uniformach.
Chwila oczekiwania, zmiania świateł, odsłania się kurtyna i..
Zaczyna się! Wybiegają klauni, żonglerzy, po nich niesamowity pokaz akrobatyki na linie przy muzyce Ch.A. - hurt. Znowu clowni, po nich skecze tancerzy, a na koniec pierwszej części - chłopiec guma, finalista (zwycięzca?) Britain's got talent. Dziewczyny mniejsze i większe piszczą, moja prawie umiera z ekscytacji.
A po przerwie dalszy ciąg spektaklu. I ubaw po pachy, gdy przyjaciel rodziny zostaje wyciągnięty na scenę, coby odegrać rolę kochanka w skeczu ;)
Tak. Cyrk przyjechał do miasta.
Pamiętam, jak sama byłam podekscytowana chodząc do Cyrku w dzieciństwie. Emocje jednak opadły z wiekiem, cyrk przestał interesować. Ale ciekawie było znowu poczuć tą atmosferę :) Poczuć się, jak dziecko, patrząc z otwartą buzią co oni tam wyczyniają pod niebiosami :)
Brakowało mi tylko słoni, lwów lub innych zwierzątek. Choć może to i dobrze, że ich nie było. Mniej męczonych i tresowanych, trzymanych w klatkach stworzeń.

Zdjęć dobrych nie mam, bo wiele czasu upłynie, zanim nauczę się pstrykać w trudniejszych warunkach świetlnych i przy poruszających się istotach:)




Cyrk był tydzień temu, a weekend minął aktywnie. Tzn, pół weekendu :) W piątek, mimo, że ledwo żywa po okrutnym tygodniu, musiałam gdzieś wyjsć wieczorem. Tak więc w sobotę zdychałam i byłam w stanie iść do sklepu kupić sobie obiad. That's it.
Niedziela za to udana. Początkowo miałyśmy wybrać się na wycieczkę na plażę, do Kinsale, jednak było nas zbyt dużo na auto, a autobusem to zbytecznie droga atrakcja (trzeba wziąść 3 różne autobusy, w efekcie czego za 20km płaci się 20 euro!). Urządziłyśmy więc sobie z Lucie tańszą wycieczkę rowerową po okolicy :)
Przepłynęłyśmy promem na wyspę, na której znajduje się park dzikiej przyrody, otoczony pięknymi ogrodami. Jako, że wstęp do Zoo był drogi, pozostałyśmy w ogrodach. Które swoją drogą oglądałyśmy cały dzień :)


Ogrody wokół Foty to część pozostałości po dworze, w który przekształcono należący do brytyjskiej rodziny Smith Barry's dom letni, przeznaczony na zakwaterowanie podczas polowań. Cały teren został przeprojektowany i przebudowany na rezydencję mieszkalną w latach 1820-1840, w tym samym czasie zaczęto tworzyć ogrody.


Wiem jedno. Jeszcze tam wrócę :)

1 komentarz:

  1. Jaaaa cyrk! A byłaś z całą familią? NO ja szczerze to nie wiem jeszcze co ze sobą zrobię, wszystko rozstrzygnie sie za 2 tyg :) ale jak na razie zostaje tu na wakacje ;) A jak u Cibie? z tego co widzę to już zaaklimatyzowana na maxa ;D

    OdpowiedzUsuń